niedziela, 25 grudnia 2011

Migdałowe ciasteczka

Małe co nieco w świątecznym wydaniu, czyli kruche migdałowe ciasteczka. Takie delikatne, a zarazem uzależniające. Sięga się po nie jakby trochę nieświadomie, aż tu nagle okazuje się, że nie zostało już ani jedno.
Przyznam, że nie zawsze chce mi się wykrawać góry ciasteczek, zwłaszcza po pieczeniu serii pierniczków. Nie mogę sobie jednak odmówić takiego domowego, ciepłego i przytulnego zajadania kruchych słodkości do małej czarnej z mleczną pianką.
Zapraszam wszystkich na kruche migdałowe ciasteczka - łatwe, pyszne i przecudownie świątecznie domowe!


Składniki:
  • 1,5 szklanki mielonych migdałów
  • 2 szklanki pszennej mąki
  • 1 szklanka cukru pudru
  • 250 g schłodzonego masła (w wersji bez-mlecznej margaryna)
  • 1 całe jajko
  • 2 żółtka
  • 1 cukier waniliowy
  • kilka kropli olejku waniliowego
  • szczypta soli
  • 1,5 płaskiej łyżeczki proszku do pieczenia
  • płatki migdałowe do przybrania
  • 1 jajko rozkłócone z 1 łyżką mleka do posmarowania ciasteczek (w wersji bez-mlecznej oczywiście bez mleka)
Mąkę, migdały, cukier puder, cukier waniliowy, sól i proszek do pieczenia mieszamy na stolnicy. Do wgłębienia na środku wbijamy 1 całe jajko i 2 żółtka. Dodajemy olejek waniliowy. Masło kroimy nożem na drobne części i wykładamy na wierzch. Wszystko razem kroimy, aż masło i jajka wymieszają się z sypkimi częściami ciasta.
Następnie zagniatamy całość na jednolite ciasto. Nie robimy tego zbyt długo, bo ciasto jest dosyć tłuste (migdały też są tłuste) i stanie się dość lepkie. Zawijamy w folię i odkładamy na ok. 2 godziny do lodówki.

Ciasto wałkujemy na cienkie placki - ok. 2-3 mm grubości (podsypujemy mąką, może się trochę lepić) i wykrawamy dowolne kształty. Ja wybrałam wersję świąteczną - gwiazdki, choinki, serduszka i trochę kwiatków. Układamy na blaszce, na papierze do pieczenia, i smarujemy jajkiem (z lub bez mleka). Na wierzchu układamy kilka płatków migdałowych i wstawiamy do piekarnika.

Pieczemy w temperaturze 180 st. C, na środkowej półce, aż ciasteczka zmienią kolor na złoto-brązowy (jasny brązowy).

Są kruche. Rozpływają się w ustach i mają okropną tendencję do znikania. Z mojego przedwczorajszego dzieła pozostało jedynie kilka sztuk.

Smacznego!

wtorek, 6 grudnia 2011

Wieczór marokański

Obiecywałam i obiecywałam, no ale nareszcie udało mi się usiąść do komputera i pomału nadrabiam zaległości. Jeszcze chwila, a już bym całkiem zapomniała, co też to upichciłam z okazji Wieczoru marokańskiego.
Wszystkim znawcom kuchni marokańskiej tylko napomknę, że wyprawa do Maroka i kosztowane tan specjały, były jedynie przyczynkiem do ułożenia menu. Nie wszystkie więc przepisy mogą odpowiadać precyzyjnie oryginałom. To co jest tu najważniejsze to zabawa, wspólnie spędzony czas z przyjaciółmi i skosztowanie po prostu czegoś innego.

Zapraszam więc wszystkich na odrobinę smaków i zapachów Maroka - na marokański wieczór kulinarny!


Menu Wieczoru marokańskiego:

1. Jako wstęp i powitanie:
- herbata - zielona z liśćmi mięty :)
2. Sałatki:
- ziemniaczana,
- z marchwi,
- ze świeżych warzyw.
2. Harira - aromatyczna zupa na ramadan.
3. W roli dania głównego:
- jagnięcina - u mnie pieczona z suszonymi owocami,
- warzywny tadżin.
4. Deser:
- sałatka z pomarańczy.
5. Dodatki:
- khobz - marokański chlebek.

Poszczególne potrawy postaram się zamieścić na blogu.
Zapraszam również do szukania inspiracji kulinarnych w opisach Wieczoru chorwackiego, czy hiszpańskiego. Niebawem też opiszę to, co było serwowane na Wieczorze bułgarskim!

Zapraszam !

sobota, 12 listopada 2011

Kabaczek faszerowany

Sezon kabaczkowy to prawdziwy raj dla miłośników tych warzyw. Można je zapiekać, faszerować, przyrządzać gulasze, potrawki, jarzynki i inne potrawy z udziałem kabaczków.
Pamiętam z dzieciństwa jak takie "fanaberie" gościły na naszym stole regularnie. Rodzice "przywieźli" pomysły m.in. na potrawy z kabaczków z wypraw na Węgry. Kabaczki miały swoje stałe miejsce na działce. W erze kotleta schabowego i zasmażanej kapusty wydawało się to "kosmiczną" potrawą. Pamiętam też jak goście w domu z "nieśmiałością" podchodzili do bakłażanów. No bo, czy to jest naturalne, żeby warzywo miało taki kolor!
Tak poza wszystkim, to nic nie mam przeciw kotletom, sama je bardzo lubię. Ważne jest dla mnie to, aby nie była to jedyna potrawa obiadowa. Lubię różnorodność :).

Zapraszam dzisiaj wszystkich na bardzo prostą potrawę - kabaczka faszerowanego. Ja najbardziej lubię, nie takiego prosto z formy, zaraz po upieczeniu, a zapieczonego następnego dnia. Choć taki świeży też jest pyszny!

Składniki:
  • 1 średni kabaczek
  • 500 g mielonego mięsa (ja dałam wołowo-wieprzowe)
  • 100 g ryżu (1 torebka)
  • 2 jajka
  • 1 duża czerwona papryka
  • 2 duże cebule
  • 500 g przecieru pomidorowego (1 kartonik)
  • 3-4 ząbki czosnku
  • po 4 małe listki laurowe i ziarenka ziela angielskiego
  • pieprz, sól, papryka chilli, słodka mielona papryka
  • olej
  • woda
1 cebulę kroimy na drobne kawałeczki i przysmażamy na złoto na łyżce oleju. Ryż (ja użyłam takiej torebeczki z pudełka) gotujemy zgodnie z instrukcją, odsączamy. Mielone mięso, przysmażoną cebulkę, ryż, jajka, 1/2 łyżeczki pieprzu i sól do smaku (dałam ok. 1 łyżeczki) mieszamy na jednolita masę w misce. To będzie nasze nadzienie do kabaczka.

Kabaczka myjemy i obieramy cienko ze skórki. Odkrawamy "czapeczkę", tzn. przekrawamy w odległości 4-5 cm od końca (od ogonka). Wydrążamy nasiona, aż zostanie nam pusty kabaczek z ok. 1-1,5 cm grubości "ścianką". Tę odciętą część też wydrążamy. Przymierzamy kabaczka do naczynia, w którym będzie się piekł. Jeżeli jest za długi i się nie mieści, to obcinamy taki kawałek, aby większa część, przykryta "czapeczką" mieściła się w naczyniu (leżąc na boku oczywiście).

Drugą cebulę kroimy na niezbyt małe części i przysmażamy na łyżce oleju. Wkładamy na dno żaroodpornego naczynia, w którym będzie się piekł kabaczek. Na cebuli kładziemy nafaszerowanego mięsem kabaczka. Wypełniamy również "czapeczkę" i układamy tak, by w naczyniu zamykała farsz w większej części. Jeżeli kabaczek jest krótszy od garnka, to ja daję więcej farszu pomiędzy częściami kabaczka. Dodajemy paprykę pokrojona w kostkę, listki laurowe i ziele angielskie. Podlewamy wodą papryka powinna być przykryta, ale powinno zostać miejsce na dodanie przecieru. Posypujemy solą (1-1,5 łyżeczki - trochę na kabaczka, a resztę dookoła), pieprzem i chilli (tu zależy jak ostrą potrawę chcemy mieć).

Wstawiamy całość do piekarnika i nastawiamy na ok. 190 st. C. Od momentu osiągnięcia tej temperatury pieczemy ok. 45 min. Wyjmujemy, dolewamy przecier pomidorowy i dodajemy przeciśnięte lub drobno pokrojone ząbki czosnku (polewamy kabaczka wymieszanym sosem). Jeżeli sos, w którym piecze się kabaczek wydaje się zbyt rzadki, to dodajemy (rozprowadzamy) 1-2 łyżki mielonej słodkiej papryki.
To jest też moment na spróbowanie, czy sos jest wystarczająco słony i pikantny (można doprawić). Wstawiamy z powrotem do piekarnika i pieczemy jeszcze ok. 30 min. Jeżeli potrawa wydaje nam się jeszcze niedopieczona, to możemy zostawić w piekarniku, ale tu trzeba uważać, aby kabaczek nam się nie rozpadł.

Upieczonego kabaczka kroimy w plastry o grubości ok. 2 cm (za cienkie będą się rozpadały) i delikatnie wyjmujemy. Podajemy polane sosem. Moim zdaniem jako dodatek pasują tu gotowane ziemniaki, kuskus, czy np. ryż.

Można też następnego dnia ułożyć takie plastry w żaroodpornym naczyniu (pierwsze zdjęcie), polać sosem i zapiec krótko (200-220 st.C, piekarnik nastawiony na grill, na najwyższej półce).
Miłośnicy zasmażek i śmietany mogą zagęścić sos właśnie 1/2 szklanki śmietany z 1-2 łyżeczkami mąki.

Smacznego!

czwartek, 27 października 2011

Zupa z pieczonej papryki

Tak to czasem bywa, że dzieci biorą udział np. w pisaniu wspólnych książek kucharskich, czy innych kulinarnych konkursach, czy kiermaszach. Tak też było tym razem. Moja córka postanowiła dołożyć się do wspólnego dzieła i obok różnych sałatek powstała też taka oto właśnie zupka.
Przyznam, że kolor ma przepiękny, wyrazisty - czerwono-pomarańczowy. Na pierwszy rzut oka wszyscy mówią - o! pomidorowa. A tu niespodzianka, żadnych pomidorów nie ma! sama papryka!
Każdemu, który jeszcze nie próbował polecam eksperyment paprykowy. Normalnie palce lizać!


Składniki:
  • 4 duże czerwone papryki
  • 2 średnie marchewki
  • 1 nieduża pietruszka (tylko biały korzeń)
  • kawałek selera (tylko kawałek korzenia, nic zielonego)
  • 1 średnia cebula
  • sól, pieprz do smaku
  • śmietana
  • woda
Lane kluski:
  • 1 jajko
  • 2 kopiaste łyżki mąki
  • 3 łyżki wody
  • 1 łyżka śmietany
  • szczypta soli

Papryki kroimy na 4 części, układamy w formie lub żaroodpornym naczyniu skórką do góry i pieczemy w piekarniku nagrzany do 200 st. C. Jak skórka zacznie się przypiekać paprykę wyjmujemy z piekarnika i z lekko ostudzonej zdejmujemy skórkę.

Obrane marchewki, pietruszkę, selera i cebulę kroimy na małe części i gotujemy w wodzie (1-1,5 l). Gdy warzywa będą miękkie dodajemy upieczoną paprykę i całość jeszcze raz zagotowujemy. Przestudzoną zupę miksujemy na jednolity krem i doprawiamy do smaku solą i pieprzem. Jeżeli zupa będzie zbyt gęsta, to można dodać więcej wody.

Wszystkie składniki lanych klusek mieszamy na gęstą masę. Powinna dać się wylać z garnuszka.

Do gotującego się kremu wlewamy cienkim strumieniem kluski. Cały czas mieszamy tak, aby powstały nieregularne drobne kluseczki. Jak zupa się ponownie zagotuje możemy ją podawać.

Na środku robimy kleksika ze śmietany!

Smacznego!

poniedziałek, 5 września 2011

Knedle ze śliwkami

No nie mogłam się powstrzymać! Są takie potrawy, na które po prostu przychodzi czas o określonej porze roku. Koniecznie trzeba je wówczas zrobić. Do takich należą np. ciasto drożdżowe z truskawkami, pierogi z jagodami i oczywiście knedle ze śliwkami.
Zapraszam więc wszystkich na takie małe knedelki - w środku takie małe śliweczki - mniejsze od węgierek. No można też zrobić takie większe, ale wtedy wyjdzie ich mniej.
Fajne jest też to, że nie trzeba się jakoś do takich knedli szykować. Ot, wystarczy obrać za dużo ziemniaków na obiad, zdobyć trochę świeżych śliwek (mogą być też mrożone) i już można się knedlować na całego!


Składniki (na ok. 33 małe knedelki):
  • ok. 800 g ugotowanych i zmielonych ziemniaków
  • 1,5 szklanki mąki + trochę do podsypania
  • 1 jajko
  • małe śliwki (ok. 33 szt.)
  • cukier
  • sól
Dodatki:
  • śmietanka
  • cukier waniliowy
  • cukier
  • cynamon

Z ziemniaków, mąki i jajka mieszamy i zagniatamy dość luźne ciasto. Gdyby się jednak zbyt kleiło do rąk to możemy dodać trochę więcej mąki.
Śliwki przecinamy bo połowy, wzdłuż pestki i wyjmujemy ją. Powstaje jakby "muszelka" małża, do której wsypujemy trochę cukru (ile się w środku zmieści).
Ciasto formujemy w grube wałki i odcinamy po ok. 2cm kawałki. Tworzymy kulki i rozpłaszczamy ręką. Wkładamy w środek śliwkę, "zamykamy" ją w cieście i formujemy knedle. Żeby się nie kleiły do rąk posypujemy mąką. Układamy surowe knedle na oprószonej mąką stolnicy/desce.
W dość dużym garnku gotujemy osoloną wodę (tak samo jak np. do pierogów) i do gotującej się wody wkładamy po ok. 10-11 knedli. Jeżeli zauważymy, że knedle przyklejają się do dna to można delikatnie je przesunąć łyżką, ale trzeba uważać żeby się nie rozpadły. Wszystko powtarzamy 3 razy - na jedną turę mieści się w garnku ok. 10-11 knedli (po ugotowaniu każdej partii knedli dolewamy wody do garnka i dosalamy).

Po ok. 6 min. od momentu zagotowania wyjmujemy knedle na talerze. Polewamy śmietanką zmieszaną z cukrem waniliowy i dodatkowo dosłodzonym do smaku. Na koniec posypujemy cynamonem.

Znam też takich, którzy zostawiają trochę knedli na następny dzień. Do odsmażenia na masełku i posypania cukrem. Takie też są pyszne!

Smacznego!

piątek, 19 sierpnia 2011

Wędrówki po Maroku

Wakacje, wakacje ... beztroski czas i cudowne marnotrawienie chwil! No tak się zapamiętała w tym delektowaniu się latem (chociaż to nasze polskie to takie raczej wiosenno - jesienne bardziej było), że jakoś tak blogowanie czekało na mnie i czekało ... Do tego stopnia, że nawet nic a nic nie napisałam o wyprawie do Maroka - chociaż to było już tak dawno temu, w kwietniu.
Nie byłabym sobą, gdybym nie zwróciła uwagi na przeróżne przyprawy i korzenie, zupełnie czasem dziwne "cosie" jak np. to coś w misce koło oliwek. Zupełnie nie wiem cóż to takiego, z resztą były też jakieś takie wysuszone zwierzaki na targu - np. małe gekony - ciekawe do czego się je używa?

No, ale dla miłośników nieco bardzie egzotycznych, czy raczej aromatycznych, smaków nie ma nic sympatyczniejszego niż wycieczka kulinarna do innego kraju, czy choćby do innej kuchni - takiej z inną tradycją i przyzwyczajeniami.

Początkowi każdych negocjacji - kupowania nawet w namiocie na pustyni - towarzyszy przywitanie herbatą. Gorącą, zieloną ze świeżymi liśćmi mięty. Oczywiście bardzo słodką. Próbowałam przyrządzić taką właśnie w domu. Po wsypaniu 8 łyżeczek cukru, na mniej więcej taki czajniczek jak ten na zdjęciu, dalej nie była wystarczająco słodka. No w każdym razie nie tak, jak ta pita na pustyni w Maroku. No i oczywiście nalewanie - z góry, pewnym strumieniem prosto do naczynia. Trochę trzeba poćwiczyć.
Obok zdjęcie kuchni - w wiosce w górach - zupełnie nie nastawionej na przyjmowanie turystów.

No ale tak sobie myślę, że najbardziej znaną potrawą rodem z Maroka jest tadżin. To nawet nie sama potrawa, co specyficzny rodzaj naczynia, w jakim się ją przygotowuje. Może więc być tadżin warzywny (jak ten na zdjęciu), czy np. z jagnięciną i każda potrawa może się różnić w zależności od regionu kraju i tego co zostało włożone do garnka.

Potrawa jest dostępna w restauracjach, ale też tak po prostu, w sprzedaży na ulic. Samo naczynie składa się z podstawy i kominka - zamiast pokrywki. Całość jest podgrzewana od dołu. Gorące powietrze wewnątrz tadżin unosi się nad potrawą w górę kominka. Ponieważ koniec jest chłodniejszy to schłodzone skrapla się. I tak potrawa dusi się we własnym sosie, a nie np. gotuje w wodzie. Polecam, zwłaszcza z aromatycznymi przyprawami!

Ale skoro to wycieczka nie tylko kulinarna zapraszam do oazy. Wokoło w zasadzie pustynia, a tam gdzie jest choć trochę wody zaraz rozkwita zieleń (choć oczywiście zdjęcia są z kwietnia więc to tak naprawdę wiosna, w lato jest tam znacznie cieplej).
I jeszcze mała wizyta w górskiej wiosce (tam skąd pochodzi zdjęcie kuchni, w górach Atlas). Nad wioską wzniesienie z pojedynczym drzewem otoczonym murkiem. W wizycie w wiosce towarzyszyli nam mężczyźni i małe dzieci. Przed wejściem na teren wioski musieliśmy poczekać, aż kobiety i młode dziewczyny, albo schowają się, albo powędrują właśnie pod owo drzewo w oddali. Nas - Europejczyków, przesyconych materialnymi dobrami i niepotrzebnymi rzeczami, z którymi nie potrafimy się rozstać, uderza skromne wyposażenie chat. Tak prawdę mówiąc to praktycznie nic tam nie ma, na podłodze większości izb klepisko.

W mieście panuje zupełnie inna atmosfera - na zdjęciach okolice głównych rynków miasteczek, tam gdzie ulica tętni życiem. Handlują mężczyźni - można kupić praktycznie wszystko co potrzebne. Wybrałam zdjęcia związane z jedzeniem - pieczywo, targ warzywny.
Czy ktoś z Was kupiłby świeżego kogucika, czy jagnięcinkę w takim właśnie sklepie, otwartym na ulicę. Muszę przyznać, że wokół wiszących mięsek nie latały muchy, czy inne owady, nie unosił się też nieprzyjemny zapachy.

Zupełnie inaczej, gdy do jednego ze sklepików przyjechała dostawa zupełnie żywych kurczątek. No to, to już było wiadomo za rogiem.
A jeszcze inaczej prezentuje się np. znany na świecie plac Jemaa el-Fna, ale to już będzie temat innego posta.

Dla miłośników pięknych widoków, na koniec jeszcze jedno zdjęcie. Widok na wysoki Atlas po przekroczeniu przełęczy Tizi n-Tiszka, na drodze z Warzazat do Marrakeszu.

Droga wije się po zboczach, widoki zapierają dech w piersiach. Te piękne szerokie panoramy, i te wydaje się na wyciągnięcie ręki - przepaści zaczynające się zaraz za oknem samochodu.

Zapraszam wszystkich na nocną wizytę w Marrakeszu (w kolejnym poście) i oczywiście na prezentację potraw wieczoru marokańskiego. Nie mogłam sobie odmówić przywiezienia kilku przypraw i pomysłów i zaproszenia przyjaciół.

środa, 8 czerwca 2011

Tarta z pomidorami

Małe co nieco dla dwojga lub jeden z elementów wieczornego przyjęcia. Coś na ciepło, co pozwala delektować się smakiem w miłym towarzystwie i zawsze pasuje do lampki delikatnego wina. Takie właśnie potrawy czasem robię. Proste, ale jednocześnie cieszące oczy i podniebienie. Pachnące ziołami, pełne soczystych pomidorów, pod pierzynką z przypieczonego sera.
To naturalnie tarta. Każdy może dowolnie skomponować składniki wedle własnego smaku i upodobania.
Ja dzisiaj zapraszam na tartę z pomidorami!

Składniki:
  • 1 szklanka mąki + troszkę do podsypywania
  • 100g masła
  • 2 żółtka
  • 1 płaska łyżka gęstej śmietany
  • szczypta soli
  • 1 puszka całych pomidorów bez skórki (ja użyłam pomidorków firmy d'aucy)
  • 2 średnie cebule
  • 200-250 g mozzarelli
  • 2 ząbki czosnku
  • kilka gałązek świeżego oregano i 1 mała gałązka estragonu
  • 1/4 łyżeczki mielonego pieprzu
  • sól do smaku
  • 3-3 łyżki oliwy z oliwek
  • kilka plasterków cukinii (pokrojone w ćwiartki lub połówki)

Z mąki, masła, żółtek, śmietany i szczypty soli zagniatamy kruche ciasto. Wkładamy w woreczek foliowy i wkładamy na 1-2 godziny do lodówki.
Cebulę kroimy w ćwiartki i w paski. Przysmażamy na złoty kolor na łyżce oliwy, dodajemy przeciśnięty lub drobno pokrojony czosnek, doprawiamy solą do smaku (ja dodałam łyżeczkę z górką). Pomidorki wyjmujemy z puszki i odsączamy (można użyć świeżych - zdejmujemy skórkę), a następnie kroimy w połówki lub ćwiartki (wzdłuż).


Rozwałkowujemy ciasto na kształt formy, w której będziemy piekli tartę lub wylepiamy. Zawijamy brzegi i przycinamy nadmiar ciasta wystający poza blaszkę. Zapiekamy ciasto ok. 15 min. w piekarniku nagrzanym do ok. 190 st. C.

Na podpieczony spód (jeżeli nam się trochę "zbiegnie" to się nie przejmujemy) wykładamy cebulkę, na wierzchu układamy pomidory, posypujemy posiekanymi ziołami, następnie mozzarellą. Na wierzchu układamy kawałki cukinii i skrapiamy oliwą.
Ponownie wkładamy tartę do piekarnika i pieczemy do uzyskania przypieczonego wierzchu.


Podajemy zaraz po wyjęciu z piekarnika.

Jeżeli ktoś nie przepada za smakiem estragonu, to można z niego zrezygnować. Estragon ma intensywny smak i aromat więc dałabym naprawdę małą gałązkę.

Smacznego!

sobota, 7 maja 2011

Grillowane pieczarki

I znów kolejny piękny weekend! No i nareszcie ciepło! A to właśnie sprzyja spotkaniom, spacerom i ... grillowaniu. Ja w tym roku już rozpoczęłam sezon długich pogaduszek na tarasie, wygrzewania się w słonku, spacerów i pieczenia różnych różności.
Przyznam, że trochę mi zabrakło miejsca obok kiełbasek i karkówki w ziołach na grillu. Zależało mi, aby ciepłe dania zostały podane razem, więc piekarnik też się tu przydał.

Zapraszam więc na ciepłą grillowaną przekąskę, choć może występować również w roli oddzielnego, samodzielnego dania, zapraszam na grillowane pieczarki.


Składniki:
  • 12 dużych pieczarek
  • 4 jajka ugotowane na twardo
  • 2-3 łyżki masła
  • 1 ząbek czosnku
  • 1/4 łyżeczki pieprzu
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1/3 pęczka pietruszki
  • tarta bułka do obtoczenia
Pieczarki myjemy, oddzielamy ogonki. Ja dodatkowo wydrążyłam łyżeczką (mam taki "nożyk" do robienia kulek np. z owoców) miejsce po ogonku, aby zmieściło się więcej nadzienia. Pieczarki powinny mieć spore kapelusze.
Jajka mielimy, drobno siekamy, przeciskamy przez sitko - w każdym razie rozdrabniamy na drobne kawałeczki w dowolny sposób. Dodajemy masło, przeciśnięty lub drobno posiekany ząbek czosnku, posiekaną pietruszkę, pieprz i sól. Wszystko razem łączymy. Ja po prostu użyłam widelca i dokładnie wymieszałam składniki, aż powstała jednolita pasta.
Nadziewamy pieczarki pastą jajeczną (nakładamy do kapeluszy ile się nam zmieści). Odwracamy do góry nogami i obtaczamy nadzienie w tartej bułce. kapelusze układamy na blaszce nadzieniem do góry. Niczym nie podlewamy - pieczarki piekąc się puszczą sporo soku.

Wstawiamy do nagrzanego piekarnika do 210 st. C, nastawionego na grill, na najwyższą półeczkę. Pieczemy do uzyskania pożądanego stopnia przypieczenia. Niektórzy lubią pieczarki półsurowe więc można piec krótko, inni wolą bardziej upieczone. Dla mnie, stopień przypieczenia przedstawiony na zdjęciu jest w sam raz.
Podajemy gorące, zaraz po upieczeniu.

Smacznego!

środa, 4 maja 2011

Sernik cytrynowy

Do niedawna moje pociechy na słowo "sernik" reagowały niezbyt radośnie, przeciągłym "bleee...". Ale wszystko to było do czasu ... do "wynalezienia" sernika z kajmakiem. I zupełnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki miłość do sernika rozkwitła i trwa nieprzerwanie.
Skoro tak, to pozwoliłam sobie na mniej słodkie smaki. Trochę się obawiałam, co powiedzą moi domowi miłośnicy słodyczy, ale okazało się, że ciasteczko zaczęło znikać w zastraszającym tempie.

Zapraszam na cytrynowy sernik na ciasteczkowym spodzie.


Składniki - spód:
  • opakowanie ciasteczek digestive - 225 g (mogą być też inne podobne)
  • 110 g rozpuszczonego masła
  • 2 łyżeczki brązowego cukru
Składniki - masa serowa:
  • 1 kg serka trzykrotnie mielonego (mój był śmietankowy)
  • 200 g śmietany 36%
  • 4 jajka
  • 250 g cukru pudru
  • 4 łyżki mąki kukurydzianej
  • 1 cukier waniliowy
  • sok z 1/2 cytryny
  • 1 łyżeczka (kopiasta) skórki otartej z cytryny
  • kilka kropli esencji cytrynowej
  • ew. szczypta szafranu lub kurkumy (mogą być też np. 2-3 krople barwnika spożywczego żółtego)
Do przybrania:
  • listki melisy
  • plasterki cytryny
  • fiołki, czy kolorowe kuleczki
Ciasteczka rozdrabniamy i wszystkie składniki spodu dokładnie łączymy. Tortownicę średnicy ok. 24 cm zapinamy na folii aluminiowej i folię zawijamy na zewnątrz do góry! Nie obcinamy dookoła tortownicy. Jest to bardzo ważne, bo w trakcie pieczenia tłuszcz wycieka nam z tortownicy. Wylepiamy ciasteczkową masą spód i boki. Wstawiamy tortownicę do lodówki (brzegi stężeją) na ok. 1/2 - 1 godzinę.

Wszystkie składniki masy serowej dokładnie miksujemy. Ja zaczynam od utarcia jajek z cukrem, potem dodaję wszystkie inne składniki, przy czym na końcu dodaję ser. Wylewamy masę do tortownicy (nie należy się przejmować, że jest rzadka - taka ma właśnie być).

Pieczemy ok. 2 godzin w temperaturze 170 st. C. Sernik pieczemy przykryty folią aluminiową. Ja po prostu oderwałam kawałek i delikatnie położyłam na blaszce. Dzięki temu serniczek będzie jasny (ale trzeba go dłużej piec, gdyby nie został przykryty to pieczemy krócej - czyli ok. 1 godziny). Nie wypełniałabym tortownicy po brzegi, serniczek który w czasie pieczenia trochę rośnie może się nam przykleić do folii.
Po ponad godzinie sprawdzamy patyczkiem, czy sernik jest ścięty. Jeżeli tak to możemy już nie dopiekać dłużej (mój siedział w piekarniku 2 godziny). Gdy sernik jest już upieczony to wyłączamy piekarnik i uchylamy drzwiczki. Wkładamy np. drewnianą łyżkę, aby drzwiczki pozostały uchylone. Po ok. 30 min. możemy wyjąć serniczek. Wystudzony sernik wkładamy do lodówki.

Przybieramy serniczek wedle gustu. Ładnie komponuje się skórka cytrynowa (czy całe plasterki) i świeże zielone listki melisy (ale może być też mięta).

Serniczek podajemy chłodny z lodówki. Jest niezwykle kremowy i baaaarrrdzo cytrynowy. Jeżeli ktoś obawia się, że będzie to za dużo cytrynowego szczęścia to proponuję zrezygnować z części otartej skórki z cytryny (dodać mniej).

Zapraszam na kawałeczek świeżego cytrynowego deseru.

Smacznego!

niedziela, 1 maja 2011

Chleb żytni na zakwasie

Zapach domowego pieczywa rozchodził się po całym domu. Nie wiem co jest takiego magicznego w zapachu świeżo pieczonego chleba, że zaraz ma się ochotę złapać za taką świeżą pajdę i grubo posmarować masłem, takim chłodnym, prosto z lodówki.
Słuchałam, jak rozwijała się ożywiona dyskusja, kto tym razem będzie mógł zjeść piętkę. Na koniec stanęło na tym, że piętki są dwie i że przekroimy je na połowy. Tak żeby każdemu coś się dobrego dostało. W końcu to były święta i nie wypadało tak podstępnie rzucić się na taką chrupiąca i jeszcze ciepłą piętkę.

Zapraszam na klasyczny żytni chlebek, oczywiście na zakwasie, taki bez żadnych dodatków i ulepszeń.


Składniki:

  • 3 szklanki mąki żytniej chlebowej
  • 1,5 szklanki wody
  • 1 szklanka czynnego zakwasu żytniego (konsystencji gęstej śmietany)
  • 1 łyżka miodu
  • 2-2 1/2 łyżeczki soli
Do miski wsypujemy 1 szklankę mąki żytniej i wlewamy 1 szklankę wody, 1 szklankę zakwasu żytniego (powinien być czynny - dokarmiony np. wieczorem poprzedniego dnia) i miód. Łączymy wszystkie składniki do otrzymania jednolitej masy. Odstawiamy pod ściereczką na ok. 3 godziny.

Do "ruszającej" masy wsypujemy 2 szklanki mąki i dolewamy sól rozpuszczoną w ok. 1/2 szklanki wody. Wyrabiamy całość na jednolitą masę. Powinna być lepiąca i dość luźna. Jeżeli wyda nam się za rzadka, można dodać trochę mąki (wiele też zależy od wilgotności mąki i gęstości zakwasu, jeżeli jest rzadki to dodałabym dodatkowo do 1/2 szklanki mąki).
Odstawiamy do odpoczęcia na ok. 30 min. Następnie wykładamy ciasto łyżką do formy (moja miała 30 cm długości i została wysmarowana olejem i wysypana tartą bułką), wyrównujemy trochę powierzchnię, smarujemy olejem (nie obeschnie) i odstawiamy do wyrośnięcia, aż ciasto podwoi objętość (mojemu zajęło to ok. 4 godzin).

Foremkę wstawiamy do piekarnika nagrzanego do ok. 210-220 st. C i pieczemy 15 minut, po czym zmniejszamy temperaturę do ok. 190 st. C i pieczemy kolejne 30 minut.
Jeżeli mamy kamień w piekarniku (kamień powinien być w piekarniku od początku pieczenia - aby się dobrze nagrzał), to wyjmujemy chleb w foremki i dopiekamy taki stojący na kamieniu jeszcze ok. 10 min. (jeżeli nie mamy kamienia to po prostu pieczemy te 10 minut dłużej w foremce).

Wyjmujemy chleb z piekarnika i studzimy na kratce. Kroimy już całkowicie ostygnięty (inaczej będzie się kleił do noża).


Chlebek ma delikatną nutkę miodu i całe mnóstwo drobnych dziurek. To jeden z naszych ulubionych podstawowych chlebków. W zasadzie można dodać do niego dowolne ziarenka, czy inne dodatki.

Smacznego!

czwartek, 28 kwietnia 2011

Jaja na groszku

W żadne święta, ale nie tylko - również przy innych okazjach, nie może zabraknąć rzeczy prostych i smakowitych zarazem.
Tak właśnie jest z jajkami ugotowanymi na twardo na groszku. Tak po prostu, bez żadnego specjalnego nadziewania i kombinacji. No tu może trochę przesadziłam, bo odrobina zapachu ziół prowansalskich (lub chociaż mojego ukochanego tymianku) musi być koniecznie! No i oczywiście przybranie - coś miłego dla oka (miały być rzodkiewki, no ale tak leżały na blacie w kuchni bez opieki przez chwilę i padły ofiarą domowych głodomorów, zanim trafiły na stół). Aaa ... i oczywiście groszek, niby może być tak samotnie pod jajeczkami, ale zdecydowanie lepiej w towarzystwie świeżego ogórka, czy posiekanego jajka.

Zapraszam więc, na potrawę prostą i cieszącą oczy na świątecznym stole - na jaja na groszku.

Składniki:
  • 4-5 jajek ugotowanych na twardo
  • 1 puszka groszku konserwowego (ja użyłam groszku firmy d'aucy)
  • 1/2 ogórka szklarniowego lub 2 gruntowe
  • 1 łyżka majonezu (z czubkiem)
  • 1/2 płaskiej łyżeczki ziół prowansalskich (lub tymianku)
  • 1/4 łyżeczki mielonego pieprzu
  • 1/3 pęczka szczypiorku
Dodatki:
  • do przybrania - rzodkiewki, papryka, kawałki ogórka lub inne wedle własnego upodobania

Groszek wysypujemy z puszki i odsączamy na sitku. Wsypujemy do miseczki i dokładamy ogórki pokrojone w małą kosteczkę (obrane wcześniej ze skórki, kostka taka jak ziarenka groszku). Dodajemy majonez, zioła i pieprz. Delikatnie mieszamy łyżką, tak aby groszek się nie rozpadł. Można też do groszku dodać 1 posiekane w kosteczkę jajko.

Wykładamy groszek na podłużny talerz. Na wierzchu układamy połówki jajek. Posypujemy szczypiorkiem i dekorujemy (ja użyłam czerwonej papryki, majonezu i gwiazdki wyciętej z plasterka ogórka).
Nie dodaję soli do groszku. Jeżeli całość jest za mało słona, każdy sam doprawia sobie już na talerzu. Można oczywiście dosolić od razu, jeżeli lubimy słone potrawy i wszyscy nasi goście też.

Smacznego!

poniedziałek, 25 kwietnia 2011

Mazurek na kruchym spodzie

Czy się zaprasza gości, czy nie, w Święta Wielkanocne, nie można się obyć bez tradycyjnych wypieków. No, a jak się ma dzieci, to już zupełnie nie da rady bez wspólnego dekorowania mazurka. Z tego też powodu nie ma mowy o kupowaniu w sklepie, koniecznie trzeba coś upiec.

To "coś" to w tym roku stało się mazurkiem na kruchym cieście, przełożonym czarnymi porzeczkami, pod kołderką z masy krówkowej. Dekoracje wykonała moja 11-letnia pociecha - zajączki, kurczaczek, itd.

Zapraszam więc na wielkanocny mazurek na kruchym spodzie!

Składniki:
  • 2 szklanki mąki krupczatki
  • 1/3 szklanki cukru pudru
  • 1 cukier waniliowy (32g)
  • 1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 200 g masła (z lodówki)
  • 2 jajka (same żółtka)
  • 1 łyżka gęstej śmietany
  • 1 łyżka kakao
  • 1 słoik dżemu z czarnej porzeczki
  • 1 puszka gotowej masy krówkowej
Dodatki:
  • bakalie do przybrania (np. migdały, suszone morele) lub posypania (np. wiórki kokosowe) mazurka
Na stolnicę wysypujemy mąkę, cukier, cukier waniliowy, proszek do pieczenia i sól. Mieszamy składniki. Do zagłębienia w środku wbijamy 2 żółtka i dodajemy śmietanę. Delikatnie mieszamy z mąką (tylko tyle, aby nie było płynnej masy, która by się nam rozlewała po stolnicy).
Masło kroimy na małe kawałki i dodajemy do mąki - siekamy nożem mąkę z masłem na drobne kawałki. Następnie wyrabiamy ciasto (do momentu aż uda się uformować jednolite ciasto).
Ciasto dzielimy na pół. Jedną połówkę zawijamy w folię i wkładamy do lodówki. Do drugiej dodajemy kakao i wyrabiamy do połączenia z kakaem i również wkładamy do lodówki.

Po ok. 1/2 -1 godziny ciemną część ciasta ścieramy na dużej łezce na formę do mazurka (moja miała 24 x 32 cm i została wysmarowana olejem i posypana mąką). Dociskamy ciasto ręką do dna formy (można też np. wykleić formę ciastem).
Ciasto wstawiamy do piekarnika nagrzanego do ok. 190 st. C i zapiekamy przez ok. 20 minut. Następnie wyjmujemy i smarujemy równomiernie dżemem porzeczkowym. Na koniec ścieramy na wierzch jasną połówkę ciasta, dociskamy delikatnie ręką i wstawiamy do piekarnika. Pieczemy na złoty kolor kolejne ok. 30 minut.

Ciasto wyjmujemy i zostawiamy do ostygnięcia.


Chłodne ciasto smarujemy masą krówkową (można nie kupować gotowej masy, a ugotować puszę mleka skondensowanego słodzonego - gotujemy puszę zanurzoną w wodzie przez ok. 2 godziny, otwieramy wystudzoną). Przybieramy mazurek wedle gustu.


PS.
1) Kruchy spód ciasta jest bardzo delikatny więc najlepiej piec ciasto w formie, w której będziemy mogli podać mazurek (lub np. w odpinanej tortownicy).
2) Moim zdaniem najlepszy jest dżem z czarnej porzeczki (ja dałam własny zachomikowany z zeszłego roku) - nadaje ostrości ciastu i przełamuje słodycz masy krówkowej. Każdy jednak może dodać to, co dla niego jest najsmaczniejsze.
3) Wielbiciele słodyczy mogą dodać do ciasta więcej cukru. Mój mazurek był (dzięki porzeczkom) dość "wytrawny".

Smacznego!

niedziela, 24 kwietnia 2011

Czekoladowe muffinki

A i oto pierwsze z Kiermaszowych dzieł - czekoladowe muffinki! Tym razem, ponieważ różne ciasteczka były na raz dekorowane lukrem, to i te ciasteczka moja córka udekorowała w Świąteczne wzory i życzenia Wielkanocne.
W środku prawie cała tabliczka czekolady, pyszniutkie ciasteczka! No oczywiście dla tych co lubią czekoladowe specjały.

Zapraszam na czekoladowe muffinki!

Składniki:
  • 200g mąki
  • 100g cukru
  • 1 cukier waniliowy (32g)
  • 2 łyżki kakao (z górką)
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 1/2 łyżeczki sody
  • szczypta soli
  • 2 jajka
  • 150 ml mleka
  • 3 łyżki rozpuszczonego masła
  • 80g gorzkiej czekolady
Piekarnik nagrzewamy do ok. 180 st. C. Do formy na muffinki wkładamy papilotki. Wszystkie sypkie składniki ciasteczek mieszamy razem.
W oddzielnym naczyniu roztrzepujemy jajka i mieszamy z mlekiem i masłem. Czekoladę siekamy na drobne kawałki.
Wymieszane sypkie składniki łączymy z płynnymi i mieszamy łyżka lub przy pomocy robota na jednolitą mokrą masę. Dodajemy czekoladę i krótko mieszamy łyżką.

Nakładamy ciasto do foremek, do ok. 3/4 wysokości. Wstawiamy do piekarnika i pieczemy ok. 25 minut.
Wyjmujemy z piekarnika i delikatnie wystawiamy z foremek do ostygnięcia.

Ciasteczka możemy udekorować w dowolny sposób: po prostu cukrem pudrem, polewą czekoladową lub tak jak u mnie lukrem (jak w przepisie na pierniczki).
Z podanych składników wyszło 14 muffinek (wszystko jednak zależy od tego jakie mamy foremki i ile nałożymy ciasta).

Smacznego!

sobota, 23 kwietnia 2011

Kiermasz Wielkanocny i rodzinne harce w kuchni

Czy Wasze dzieci też biorą udział we wszystkim, w czym tylko się da wziąć udział w szkole. Też zgłaszają się do zbierania nakrętek od butelek, no i potem do liczenia tych nakrętek, przygotowywania gazetek szkolnych, tablic w klasach, no takich np. na dzień wiosny, czy np. papierowych krecików, gąsienic i Bóg wie czego jeszcze!
Tylko proszę nie mylić z ochotą do zakuwania, czy uczenia się ponad miarę :)

Otóż to! Moja pociecha na ostatnie święto naleśnika w szkole, do gazetki szkolnej powiedziała, że przyniesie zdjęcia i przepis na naleśniki z truskawkami, "bo mama ma takiego bloga z przepisami" itd. .... Oj! No, a ja tu trochę zamarudziłam ostatnio z blogowaniem! Za co niniejszym wszystkich przepraszam, ale tyle było różnych wyjazdów, pracy, ważnych tematów do załatwienia, że zwyczajnie moje ciało po 22-giej stanowczo mówiło "NIE" i wyłączało wszystkie moce. Co coś ugotowałam, to zdjęcia owszem mam, tylko ponieważ wszystko tak jakoś "na oko" przygotowywane, to już raczej nie da się opisać. Pozapominałam takie dokładne proporcje :(

No, ale zamierzam nadrobić tematy przeróżne i smakowite z nowymi pomysłami. Świąt w tym roku nie robię - pierwszy raz od 6 czy 7 lat idę z wizytą, ale nie oznacza to, że całkiem nic nie ugotuję. Nie wspominając o przyprawach przywiezionych z Mroka (mąż zafundował przemęczonej żonie objazd południa kraju przed zbliżającą się rocznicą naszego małżeństwa). Zaczynam myśleć o wieczorze marokańskim dla przyjaciół!

No i jak zwykle odchodzę od tematu głównego! Wracając do aktywności społecznej mojej córki, to właśnie ostatnio zgłosiła się do uczestnictwa w kiermaszu szkolnym z okazji Świąt Wielkanocnych (pieniążki zbierane były na różne ważne cele). "Mamo powiesz mi jak upiec muffinki! No tylko wiesz, ja muszę to zrobić zupełnie sama żeby się liczyło".
No, a kilka dni przed kiermaszem usłyszałam "Wiesz, a kolega zgłosił się, że zrobi pierniczki, ale nie wiadomo do końca czy przyniesie. No i ja tak pomyślałam, czy my nie możemy trochę zrobić, tak jak te na Boże Narodzenie. Prooooszęęęę!" (kolega też w końcu przyniósł smakowite ciasteczka).

No i nie było wyjścia. Najpierw przewertowałyśmy różne mądre książki i pooglądałyśmy ładne zdjęcia i tak powstały:

1. muffinki pomarańczowo-kokosowe i
2. muffinki czekoladowe i

3. pierniczki Wielkanocne lukrowane.

Muffinki piekłyśmy i dekorowałyśmy do 22-giej (to "śmy" to trochę nadużycie, powinnam uczciwie powiedzieć, że moje dziecię było sprawcą i wykonawcą wszystkiego, ja tylko podpowiadałam, co po kolei zrobić). Pierniczki o 6-tej rano przed zaniesieniem do szkoły pakowałyśmy po 2 na kiermasz.

Nie wiem co Wy sądzicie, ale ja byłam zaskoczona patrząc jak moje dziecko radzi sobie w kuchni. W nagrodę moja córcia mogła sprzedawać ciasteczka na kiermaszu :), razem z szóstoklasistami (chociaż jest w czwartej), a ciasteczka były prawdziwym przebojem i zostały sprzedane co do jednego.

Zachęcam wszystkich, aby dali się czasem namówić swoim pociechom na jakieś takie "dobroczynne" wyzwania. Najpierw jest się zmęczonym, ale potem pamięta się tylko uśmiech własnego dziecka.

Przepisy oczywiście poumieszczam w najbliższych dniach :)

Życzę Wam wszystkim rodzinnych, ciepłych, mokrych (Dyngus obowiązkowy) i oczywiście smakowitych Świąt Wielkiej Nocy!

środa, 2 marca 2011

Oponki

Wytrzymały kilka godzin! Zostały pochłonięte, aż nie została nawet jedna! Taki oto los potkał usmażone w niedzielę oponki. Nie został nawet okruszek.
Przyznam, że najlepsze były jeszcze ciepłe, i te z cukrem pudrem, i te posmarowane konfiturą truskawkową. Raczej nie zostawiałabym ich na drugi dzień. Ciastka drożdżowe zdecydowanie najlepsze są jeszcze ciepłe lub najdalej tego samego dnia, choć nie wzbraniam się z ich zjadaniem również na drugi dzień.
W wigilię Tłustego Czwartku zapraszam wszystkich łasuchów na drożdżowe oponki!

Składniki:
  • 520 g mąki
  • 3/4 szklanki letniego mleka (może być troszkę mniej)
  • 1 łyżka cukru pudru (do ciasta)
  • 2 jajka
  • 1 torebka suszonych drożdży - 8g (lub 10 g świeżych)
  • 100 g masła (rozpuszczone)
  • 1-2 łyżki gęstej śmietany
  • szczypta soli
  • cukier puder do posypania
  • 2-3 kostki smalcu do smażenia
Wszystkie sypkie składniki mieszamy (mąka, cukier puder, drożdże, sól). Jeżeli używamy świeżych drożdży to najpierw przygotowujemy zaczyn z mleka, drożdży, 1 łyżki cukru i mąki (wymieszaną całość odstawiamy na ok. 15 min. aż "ruszy"). Dodajemy mleko, jajka, śmietanę i wyrabiamy w misce dość luźne ciasto (ja użyłam robota). Dodajemy roztopione masło i wyrabiamy do całkowitego połączenia wszystkich składników.
Ciasto odstawiamy do wyrośnięcia (nakrywamy ściereczką i odstawiamy w ciepłe miejsce) na ok. godzinę.
Na oprószoną mąką deskę wykładamy wyrośnięte ciasto. Odkrawamy 1/3-1/2 i wałkujemy na ok. 0,5 cm. Wycinamy oponki (ja używałam szklanki, a do wycięcia środka małego kieliszka).
Oponki smażymy na głębokim tłuszczu (rozpuszczamy w naczyniu smalec). Ważne, aby oponki nie opadały na dno (tłuszcz jest za zimny), ani nie paliły się (za gorący).

Usmażone oponki wyjmujemy z tłuszczu i układamy na papierze (ja użyłam złożonych ręczników papierowych), aby obciekły z nadmiaru tłuszczu i wystygły.
Ciasteczka układamy na talerzu i posypujemy cukrem pudrem. Zupełnie nie należy przejmować się, że np. nie wyszły nam idealnie równe. Ciasto jest dość miękkie.

Wszystkie skrawki ciasta pozostałego po wycinaniu ciasteczek można połączyć ponownie i ponownie rozwałkować i wycinać z nich nowe ciastka. Ja jednak usmażyłam środki, z których powstały takie mini pączki.


Zapraszam wszystkich do tłusto-czwartkowego smażenia oponkowo-pączkowego.

Smacznego!

niedziela, 27 lutego 2011

Chrust czyli faworki po raz pierwszy

Przynajmniej raz w roku smażę faworki. Niezmiennie z tej samej okazji - Tłusty Czwartek! W tym dniu dozwolone jest, a wręcz zalecane!, beztroskie objadanie się. Każdy powinien skosztować choć jednego pączka i kilku chruścików. To ostatni taki dzień słodkiego szaleństwa przed Wielkim Postem.
Wszystko to powinno odbywać się w czwartek, no ale ponieważ należę do grona pracujących osobników, najczęściej faworkowe szaleństwo odbywa się u mnie w weekend poprzedzający to słodkie święto.
Przepisów na faworki jest wiele - każdy po swojemu dobiera proporcje. Tym razem wykorzystałam ulubiony przepis mojej mamy, zapisany odręcznie na marginesie starej książki kucharskiej.
Zapraszam więc na chrust (czy jak kto woli faworki, czy chruściki) po raz pierwszy!


Składniki:
  • 1 jajko + 2 żółtka
  • 1/3 szklanki gęstej śmietany (moja miała 22%)
  • 1 łyżka cukru pudru
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 2 łyżki spirytusu (można zamiast dodać też np. 1 łyżkę spirytusu i 1 łyżkę rumu)
  • 2 szklanki mąki
  • 2 łyżki miękkiego masła
Dodatki:
  • 2-3 kostki smalcu
  • cukier puder do posypania
Jajka, śmietanę, cukier, sól i spirytus miksujemy razem. Na stolnicę wysypujemy mąkę i siekamy z masłem. Wszystkie składniki łączymy i wyrabiamy elastyczne cisto. Powinno być jedwabiste w dotyku i giętkie. Powinno też nie przyklejać się po wyrobieniu do niczego. Nie ma już też potrzeby podsypywania mąką przy wyrabianiu, czy potem przy wałkowaniu faworów (co jest szczególnie ważne przy smażeniu - drobinki mąki nie palą nam się wtedy na patelni).
Ciasto wyrabiamy bez żadnych spulchniających dodatków. Ważne jest, aby się nie zniechęcać i powyrabiać trochę dłużej (tak min. 15 minut, aby w cieście znalazło się jak najwięcej pęcherzyków powietrza). Można też np. "stłuc" nasze ciasto porządnie wałkiem kilka razy.
Wyrobione ciasto odkładamy na ok. 15 min. aby odpoczęło. Ja zawijam w folię lub wrzucam do woreczka (aby ciasto nie wysychało).

Tę porcje ciasta ja dzielę na 5 części i każdą oddzielnie wałkuję. Wydaje się, że w ręce mamy takie "nic", ale nie należy się tym przejmować. Ciasto jest bardzo giętkie i wcale nie jest łatwo wywałkować bardzo cienki placek. Faworki będą tym kruchsze, im cieniej uda się nam rozwałkować ciasto. Jak zaczyna być widać wzorki stolnicy przez ciasto to najprawdopodobniej jest już dość cienkie (np. 1 mm to zdecydowanie za grubo).

Rozwałkowane ciasto kroimy ostrym nożem w paski o szerokości 2-3 cm i długości takiej, jak długie chcemy uzyskać faworki (ogranicza nas tu rozmiar patelni, na której będziemy je smażyć, krótsze faworki łatwiej też potem zjadać).


Z pewnością przygotowywanie chrustu nie jest dla nikogo tajemnicą, jednak dla tych, co zabierają się do dzieła po raz pierwszy, zamieszczam małą instrukcję zwijania:

1,2,3,4 - ciasto tniemy nożem w podłużne laski i nacinamy wzdłuż w środku, jeden z końców przewlekamy przez nacięcie i wyciągamy;

5 - faworki smażymy na rozgrzanym smalcu (dla mnie takie są dużo lepsze niż na oleju, choć chyba nie tak dietetyczne, jeżeli w ogóle można tak o faworkach powiedzieć), nie powinien być zbyt gorący (ciastka nie powinny się przypalać), ani zbyt chłodny (wrzucone ciasteczko powinno się "gotować" a nie opadać na dno tłuszczu, tu robimy test z kawałkiem ciasta), tłuszcz powinien być też dość głęboki, aby ciasteczka nie dotykały dna naczynia;

6 - przewracamy widelcem podsmażonego faworka na druga stronę, usmażonego odkładamy na papier (ja używam złożonych ręczników papierowych), aby odsączyć go z nadmiaru tłuszczu (wsiąknie w ręcznik papierowy) i do wystygnięcia.

Chrust układamy na talerzu i obficie posypujemy cukrem pudrem.

Smacznego!

wtorek, 22 lutego 2011

Dlaczego ciasto się kruszy?

Każdy ma jakieś swoje sposoby na udane kulinarne dzieła. Często robimy różne rzeczy jakby automatycznie. Często też się nad tym nie zastanawiamy, czy sam sposób wykonywania, kolejność, sposób zagniatania, itp. mają duże znaczenie.
Niektóre potrawy robimy w określony sposób od zawsze i zawsze wychodzą pysznie. No czasem wręcz przeciwnie.
Znałam pewną świetnie gotująca osobę, której nigdy nie udało się upiec biszkoptu - zawsze był płaski i mało puszysty. Dlaczego? Powiem szczerze, że była to dla mnie prawdziwa zagadka. Kiedyś zrobiłyśmy nawet taki eksperyment. Upiekłyśmy z tych samych składników, w tej samej kuchni 2 biszkopty, jeden po drugim, i ... no tak ... jeden był całkiem udany, a drugi ... no cóż ... płaski i mało puszysty.

I tak to czasem też być może, ale dzisiaj postanowiłam podzielić się jednym z drobnych spostrzeżeń, "wyeksperymentowanym". Może będzie to początek wątku takich właśnie kulinarnych wskazówek, które pomogą również Wam w gotowaniu. Liczę też, że podzielicie się swoimi doświadczeniami i z tych wspólnych doświadczeń skorzystamy wszyscy.

No ale wracając do ciasta i pytania w tytule posta: "dlaczego ciasto się kruszy?". Tu inspiracją był dla mnie komentarz do przepisu na kruche pierożki z budyniem. Trudności z wykrawaniem ciastek i zlepianiem pierożków.
Moim zdaniem z kruchego ciasta z zasady dość trudno ulepić pierożki, ale jest kilka rzeczy, które mogą nam to ułatwić.

Jeżeli chcemy uzyskać bardzo kruche ciasto, takie które nie jest zbyt elastyczne, a właśnie kruche, to zagniatamy składniki szybko. Nie wyrabiamy zbyt długo, tylko do połączenia składników. Jeżeli do masła z mąką dodamy jajka z cukrem, to ten ostatni wchłonie większość wilgoci i nie pozwoli glutenowi i skrobi na związanie wody, co pozwoliłoby na zwiększenie elastyczności ciasta.

Inny efekt daje "odpoczywanie ciasta". W wielu przepisach zaleca się odłożenie zagniecionego ciasta np. na 2 godziny do lodówki. I nie bez przyczyny!
W czasie takiego "odpoczywania" ziarenka skrobi i glutenu mają czas na powolne wchłoniecie wilgoci i stworzenie trwałych i elastycznych połączeń. Ciasto staje się wówczas łatwiejsze w formowaniu i mniej się kruszy.
W przepisie na lukrowane pierniczki ciasto leżakuje w lodówce całą noc. Przed włożeniem do lodówki nie udałoby się nam raczej zrobić ciasteczek. Po wyjęciu ciasto ma konsystencję plasteliny i można wycinać praktycznie dowolnie cienkie pierniczki o dowolnych kształtach. Choć tu może trochę łatwiej, to w końcu nie jest kruche ciasto.

Ciasto kruche jest też z zasady dość tłuste i jeżeli go choć trochę nie schłodzimy to może też kleić się do wszystkiego. Łatwiej jest więc formować ciasto po schłodzeniu. Choć znam też przepisy, w których ciasto kruche, kruszy się na blachę zaraz po zagnieceniu i efekt jest też pyszny!

Ja często też używam cukru pudru tak, aby łatwiej połączył się z ciastem. Ciasto wydaje mi się wtedy gładsze.
A co do problemów ze sklejaniem pierożków, to ja smaruję wtedy brzegi białkiem. Można też po prostu posmarować pędzelkiem zwilżonym wodą. Ja jednak wolę roztrzepane białko, wydaje mi się, że lepiej skleja brzegi ciasta.

Takie są właśnie moje drobne przemyślenia na temat ciasta kruchego i jego konsystencji. Mam nadzieję, że się Wam przydadzą. A może Wasze przemyślenia są inne ...

czwartek, 10 lutego 2011

7 urodziny i tort z jabłkiem

Oj, jakoś tak ten czas leci !!! Dopiero co mój synek robił sałatkę 6-latka, a tu już na torcie 7 lat! Miało nie być żadnej śmietany, czekolady i temu podobnych rzeczy. Przyplątało się jakieś uczulenie - zawsze się to przytrafia w styczniu-lutym - po czekoladowo-śmietankowym okresie trwającym nieprzerwanie od Mikołajków, przez Święta, Sylwestra i kolejne rodzinne uroczystości.
Powstał więc pomysł na tort z nadzieniem jabłkowym. Niezbyt słodki, aromatyczny i świeży. Najlepiej jakby został oblany galaretką i z owocami. No ale cóż począć, jak marzeniem jest choć trochę śmietanki? Ostatecznie skończyło się na nadzieniu jabłkowym i śmietance dookoła.
Jednak 1/4 ciasta została przygotowana właśnie bez śmietanki i z galaretką (niestety nie zdążyłam zrobić zdjęcia) i też było pyszne!

Niezależnie od wersji zapraszam na tort urodzinowy z nadzieniem jabłkowym!


Składniki - ciasto:
  • 3 jajka (żółtka oddzielnie od białek)
  • 2/3 szklanki cukru pudru
  • 2/3 szklanki mąki
  • szczypta soli
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
Składniki - nadzienie jabłkowe:
  • 1 kg jabłek (kwaskowe i winne - np. renety)
  • 1 cukier waniliowy
  • 3 goździki
  • 1/4 płaskiej łyżeczki cynamonu
  • 4 łyżeczki cukru (lub do smaku)
  • 3/4 szklanki wody
  • 2 łyżeczki żelatyny
Składniki - śmietanka:
  • 500 ml śmietanki kremówki 36%
  • 2 torebki śmietan-fix
  • 1 cukier waniliowy
  • 2-3 kopiaste łyżeczki cukru pudru
  • 3 krople barwnika spożywczego
Dodatki - opcjonalnie:
  • 1/3 szklanki przegotowanej wody
  • 1 łyżka soku z cytryny

Białka ubijamy na sztywną pianę i stale ubijając pomału dodajemy cukier puder, a na koniec żółtka. Mąkę, sól i proszek do pieczenia mieszamy. Dodajemy na jeden raz do piany i szybko mieszamy na jednolita masę.
Ciasto rozsmarowujemy na równy placek na blaszce wyłożonej papierem do pieczenia (ja posmarowałam papier dodatkowo olejem).
Od razu wstawiamy do nagrzanego do 180 st. C piekarnika i pieczemy ok. 25 min. Po upieczeniu ciasto studzimy i kroimy np. na 3 równe paski (ja odkroiłam najpierw brzegi, aby uzyskać równą linię).

Jabłka obieramy ze skórki, wykrawamy gniazda nasienne i kroimy jabłka w drobna kostkę. Żelatynę zalewamy 1/3 szklanki chłodnej wody i odstawiamy do namięknięcia. Dusimy jabłka z goździkami, cynamonem, cukrem pudrem, cukrem i 1/2 szklanki wody. Ja staram się, aby część jabłek się rozpadła, a część pozostała w formie kosteczek. Na koniec do podduszonych jabłek dodajemy namięknięta żelatynę i mieszamy do całkowitego rozpuszczenia i wymieszania z jabłkami. Całość odstawiamy do ostygnięcia.

Układamy na paterze/tacy pierwszy pasek ciasta i wykładamy na wierzch równomiernie 1/2 nadzienia jabłkowego. Na jabłkach układamy drugi kawałek ciasta i delikatnie nasączmy połową sody z cytryną. Ponownie wykładamy pozostałą część nadzienia jabłkowego. Przykrywamy ciastem i nasączmy pozostała wodą z cytryną.
Całość wkładamy na ok. 30 min. do lodówki.

Śmietankę ubijamy. Dodajemy wymieszane fixy, cukier waniliowy i cukier puder. Ubijamy do połączenia składników i uzyskania sztywnej masy. Odsmarowujemy z wszystkich stron cisto przełożone nadzieniem jabłkowym. Wygładzamy np. ciepłym nożem (ja użyłam grzebienia do masy).
Przyznam, że przed okładaniem śmietaną od ciasta odcięłam 1/4 i oblałam dookoła tężejącą galaretką i łódkami mandarynek (galaretkę pomarańczową rozpuściłam w 1 i 2/3 szklanki wody). To specjalnie dla gościa, który żadnego mleka jeść nie może. Też wyglądało atrakcyjnie.
Tak więc to co widać na zdjęciu to 3/4 ciasta i cała śmietanka, ale śmietanki z powodzeniem starczy na całe ciasto.


Zostawiamy kilka łyżek bitej śmietanki i zabarwiamy barwnikiem spożywczym Dekorujemy wedle upodobania.
Wkładamy na kilka godzin do lodówki.

PS. Jak bardzo słodkie będzie ciasto zależy tylko od nas, można dodać więcej cukru np. do śmietanki czy jabłek i zrobić słodsze.

Smacznego!

wtorek, 11 stycznia 2011

Śledzie w oleju

W Święta, ale i przy wszelkich innych okazjach nie może zabraknąć na stole śledzika. Najsympatyczniejsze jest to, że każdy może przyrządzić go po swojemu, w zupełnie niepowtarzalnej wersji. Nie wspomnę tu już nawet o całym mnóstwie przeróżnych śledzikowych specjałów, kuszących na sklepowych półkach.
Dzisiaj chciałabym przypomnieć taką wersję, jak mi się wydaje, najbardziej klasyczną z klasycznych. Zapraszam na wspomnienie, bo oryginał został już pożarty ze smakiem, śledzika w oleju. Takiego z ziołowa nutką!

Składniki:
  • 1 opakowanie filetów ze śledzi 250 g (mogą być też takie solone z beczki)
  • 1 duża cebula
  • 2-3 łyżeczki musztardy (ja daję sarepską)
  • 1/2 płaskiej łyżeczki ziaren kolendry
  • 1/2 szklanki oleju (ja dałam słonecznikowy)

Śledzie zalewamy w misce lub garnku wodą i odstawiamy na ok. 30 minut. Następnie wylewamy wodę i wlewamy świeżą (pozbywamy się nadmiaru soli). Po kolejnych 20-30 minutach śledziki opłukujemy i układamy po 2 filety np. na desce (skórką do deski) i smarujemy musztardą. Filety składamy posmarowanymi stronami do siebie i taką"rybkę" kroimy na kawałki (ok. 2-3 cm).
Cebulkę obieramy z brązowych łusek i kroimy na drobną kosteczkę. Mieszamy z ziarenkami kolendry.
W słoiku układamy na zmiany warstwy: cebulka - złożone kawałki śledzia -cebulka ... itd. Tak, aby na koniec zostało nam trochę cebulki na wierzch. Przyciskamy widelcem. Całość zalewamy olejem, zakręcamy i wstawiamy do lodówki na kilka dni.

Moim zdaniem śledzik jest najlepszy po 3-4 dniach, jak się dobrze przegryzie z musztardką, a cebulka zmięknie.

Te osoby, które nie bardzo lubią smak cebuli, mogą ja sparzyć przed włożeniem do słoika. Moim zdaniem taka cebulka, co prawda jest łagodniejsza, ale jakaś taka jakby za mało wyrazista i szklista.
Z podanych składników zrobiłam 1 średni słoiczek, więc jeżeli ktoś ma w domu śledziowych amatorów, to raczej trzeba by zrobić podwójną porcję.

Smacznego!

niedziela, 2 stycznia 2011

Tort pomarańczowy

Sylwestrowy wieczór i powitanie Nowego Roku! Zawsze odświętnie, zawsze przy odgłosach wystrzałów fajerwerków i strzelających butelek szampana!
Ale czy można sobie wyobrazić taką noc bez jakichś miłych dla podniebienia przekąsek, czy wykwintnych słodkości? Jak dla mnie to zdecydowanie byłaby to profanacja. Takie wejście w nowy rok byłoby wielce niestosowne. Dlatego też niezależnie, czy świętujemy zmianę roku w domowym zaciszu, czy na spotkaniu z przyjaciółmi, czy w końcu na wielkim balu, miło jest delektować się słodkościami cieszącymi zarówno podniebienie, jak i oczy.
Dla tych, którzy nie mieli jeszcze okazji na wielkie świętowanie nie ma jeszcze nic straconego! W końcu właśnie zaczął się Karnawał! Czas radości, tanecznego szaleństwa i nieskrępowanych niczym eksperymentów kulinarnych!

Zapraszam więc na taki właśnie mały eksperyment - tort pomarańczowy!


Składniki - ciasto:
  • 2 jajka (żółtka oddzielnie od białek)
  • 1/2 szklanki cukru pudru
  • 1 cukier waniliowy
  • 2/3 szklanki mąki
  • 1 łyżka kakao
  • 2/3 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 1/3 kostki masła
  • 1/3 tabliczki gorzkiej czekolady
Składniki - nasączenie ciasta:
  • 1/2 szklanki wody (może być trochę mniej)
  • sok z 1/2 małej cytryny (ok. 2 łyżki)
  • 1 kieliszek likieru pomarańczowego (ja dałam cointreau - ok. 40 ml), ale może być też po prostu wódka
Składniki - warstwa pomarańczowa:
  • 1 galaretka pomarańczowa
  • 1 niepełna szklanka wody
  • 3 pomarańcze
Składniki - masa śmietankowa:
  • 500 ml śmietanki kremówki (moja miała 36%)
  • 250 g serka mascarpone
  • 1 galaretka pomarańczowa
  • 2/3 szklanki wody
  • 1 cukier waniliowy
  • cukier puder do smaku (ja dodałam 2 kopiaste łyżeczki)
Składniki - polewa czekoladowa:
  • 2/3 tabliczki gorzkiej czekolady
  • 1 cukier waniliowy
  • 1 łyżka masła
  • 2 łyżki wody
Dodatki:
  • 1 mandarynka
  • kulki cukrowe - złote
  • skórka z pomarańczy (wcześniej użytej do warstwy pomarańczowej)

Krok I - ciasto

Białka ubijamy na sztywną pianę. Dodajemy stopniowo cukier puder i ubijamy do uzyskania sztywnej jednolitej masy, dodajemy żółtka i cukier waniliowy - ponownie ubijamy.
Masło i czekoladę rozpuszczamy w rondelku - powinny być letnie w trakcie dodawania do ciasta.
Wszystkie pozostałe sypkie składniki mieszamy i dodajemy razem z masłem do ubitych jajek. Całość szybko mieszamy - tyle tylko, aby uzyskać jednolite ciasto.
Przekładamy do tortownicy (wcześniej wysmarowanej masłem i wysypanej bułką tartą) i wstawiamy do nagrzanego piekarnika.
Moja tortownica miała 20 cm średnicy, ciasto piekłam ok. 30 min. w 180st. C.

Krok II - warstwa pomarańczowa

W czasie gdy ciasto stygnie rozpuszczamy galaretkę w niepełnej szklance wody i odstawiamy do ostygnięcia. Pomarańcze obieramy. Skórki zostawiamy do wycinania wiórków do dekoracji. Każdy kawałek pomarańczy obieramy z błonek i odcinamy wszystkie białe części i żyłki. To co nam zostanie, soczyste i tylko pomarańczowe, kroimy na malutkie kawałeczki i odkładamy do miseczki. Na koniec miąższ pomarańczowy dodajemy do chłodnej galaretki i mieszamy. Odstawiamy do momentu, w którym masa zacznie krzepnąć.

Krok III - nasączanie i układanie warstw

Podane składniki mieszamy w szklance. Można nie dodawać alkoholu.
Wystudzone ciasto odpinamy z tortownicy. Tortownicę myjemy, wycieramy i ponownie zapinamy. Ja dałam na dno czysty papier do pieczenia (potem łatwiej przenosić tort).
Ciasto omiatamy z nadmiaru tartej bułki i przecinamy na 2, mniej więcej równe, warstwy. Spód wkładamy na dno tortownicy i nasączamy 1/2 przygotowanego wcześniej płynu (ja używam łyżki i polewam mniej więcej równo całe ciasto).
Na wierzch wykładamy stygnącą warstwę pomarańczową. Ważne aby galaretka już się zaczynała ścinać, a nie była całkiem płynna. W przeciwnym wypadku cała wsiąknie nam w ciasto i będzie za dużo wilgoci w dolnej warstwie. Nie należy jednak się przejmować wrażeniem, że coś nam tam trochę spływa z galaretki - trochę płynna jednak być musi, aby można było uformować płaską warstwę.
Na wierzch kładziemy drugi krążek ciasta i nasączamy pozostałym płynem. Gdyby jednak nasączenie spływało nam po "skórce" ciasta to można ją np. ponakuwać gęsto widelcem i dopiero wtedy nasączać. Nic nie będzie widać w torcie, a uda się nasączyć bardziej równomiernie.
Wstawiamy do lodówki.

Krok IV - masa śmietankowa

Galaretkę rozpuszczamy w 2/3 szklanki wody i odstawiamy do ostygnięcia. Ja użyłam letniej, przed momentem, w którym zaczyna krzepnąć.
Śmietankę ubijamy na sztywną piankę. Dodajemy cukier waniliowy i cukier puder i serek mascarpone i ubijamy do uzyskania jednolitej masy. Na koniec wlewamy galaretkę i sprawnie łączymy w jeden "równy" krem.
2/3 kremu wykładamy na wierzch ciasta (równo z brzegiem tortownicy) i wkładamy na 5-10 minut do lodówki. Wyjmujemy ciasto z lodówki i odpinamy delikatnie tortownicę. Odcinamy przy tym brzeg nożem, aby przy rozsuwaniu obręczy masa się nie zdeformowała. Przy czym musimy sprawdzić, czy masa pomarańczowa jest już wystarczająco ścisła, aby nam nie wyciekła.
Układamy tort (zdejmujemy spód tortownicy i papier) na paterze, czy innej podstawie, na której będzie serwowany. Obsmarowujemy całość pozostała masą i wygładzamy np. gorącym nożem (np. polewanym gorącą wodą z kranu i wycieranym z wody przed wygładzaniem). Tort wstawiamy do lodówki na min. 2-3 godziny (ale może też być do następnego dnia).

Krok V - polewa czekoladowa i dekoracja

Składniki polewy podgrzewamy w rondelku, na bardzo małym ogniu. Mieszamy do uzyskania jednolitej masy. Ważne jest to, że jak tylko polewa zacznie się łączyć to przestajemy podgrzewać. Ciepłą masą smarujemy wyjęty z lodówki tort. Ja pomalowałam pędzelkiem - takim zwykłym do malowania np. płotu (z włosia, 4 cm, płaski), ale można też np. polać w esy-floresy albo rozsmarowywać szpatułką lub nożem.
Na wierzchu układamy dowolną dekorację. U mnie to obrane cząstki mandarynki i wiórki ze skórki pomarańczowej, a dookoła kuleczki cukrowe - złote.


Tort wkładamy do lodówki na kolejne 3-4 godziny. Moim zdaniem jest najlepszy na drugi dzień po nasączeniu ciasta.

Na koniec nie pozostaje już nic innego, jak tylko delektować się smakiem tortu w miłym towarzystwie. Zapraszam na kawałeczek!



-------------- * --------------

Uwagi:

1. Zamiast pomarańczy można użyć mandarynek. Na pewno wyjdzie pysznie, tylko to obieranie wszystkich białych i włóknistych części, to prawdziwe wyzwanie, przy takich małych cząstkach.

2. Tort nie jest zbyt słodki. Jeżeli ktoś lubi takie raczej słodkie ciasta to myślę, że do ciasta można dodać 2/3 szklanki cukru pudru (zamiast 1/2), a do masy śmietankowej wedle własnego smaku.

3. Ile gustów kulinarnych tyle smaków :) Dla tych co lubią ciasta barrrrrdzo pomarańczowe (to w nawiązaniu do komentarza "domku z piernika") proponuję dodać do ciasta skórkę otartą z jednej pomarańczy. Mi wystarczył likier pomarańczowy, ale kto wie, może takie ciasto z dodatkową nutą pomarańczy w środku będzie jeszcze bardziej interesujące.

Smacznego!